poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 4

- Vanessa?
Spojrzałam w dół, nie wierząc w to co słyszę. Ujrzałam dziewczynę, mniej więcej w moim wieku. Miała śliczne, niebieskie oczy, gęste brązowe włosy, które były związane w warkocza.  Niewiele się zmieniła od naszego ostatniego spotkania.
- Julia? - zapytałam mimowolnie będąc nadal w szoku.
- Boże, niewyobrażalnie za tobą tęskniłam. - Uśmiechnęła się, jej oczy wesoło zaświeciły.
- Minęło tyle czasu, nie dawałaś żadnego znaku życia... - wyszeptałam,  lekko smutna przykrym wspomnieniem rozczarowania, kiedy dzień w dzień, wciąż przyjaciółka się nie pojawiała.
Widocznie Julia też nie najlepiej wspominała tą sytuację, stwierdziłam widząc jej ból w oczach. Jednak szybko to uczucie zniknęło, zastępując nim radość i szczęście. Kiedy uciekałam od opiekunki, spotkałam ją w lesie i od tamtego czasu częściej wymykałam się z rezydencji. Była moją jedyną przyjaciółką.
Zaśmiałam się, przypominając sobie, że nadal nad nią klęczę. Wstałam z podłogi i podałam dłoń dziewczynie. Otrzepałam spodnie z kurzu, rozglądając się ciekawie po budynku. Właściwie, było tu trochę pusto. Okna były szczelnie zabite deskami, ze ścian sypał się tynk. Jedynie kilka zniszczonych i przewróconych ławek było przed ołtarzem. Obok niego umieszczone były rzeźby dwóch aniołów. Jednak i one ucierpiały - jedna z nich nie miała ręki, a druga z nich połowy twarzy, obydwie były tak samo, bardzo uszczerbione. Wzbudzały one we mnie podziw jak i przerażenie.
Spojrzałam ku górze i zaparło mi dech w piersi. Na suficie było malowidło, choć gdzieniegdzie poodpadały fragmenty, wyglądało zdumiewająco. Niebo. Było ono tak rzeczywiste. Na mojej twarzy zawitał uśmiech. Nie widziałam jeszcze tak niezwykłego odcieniu błękitu.
- Cudowne, prawda? - wyszeptała Julia.
Kiwnęłam tylko w odpowiedzi głową, całkowicie będąc pochłonięta podziwianiem dzieła, niesamowitego artysty.
Na obrazie znajdowały się anioły, Matka Boska... i anioły. Żadnych innych postaci religijnych nie zauważyłam na sklepieniu. Może ta świątynia jest poświęcona właśnie Matce Jezusa...
Czując na sobie zaciekawiony wzrok Julii, spojrzałam na nią, posyłając jej uśmiech.
- Jesteś przemoczona i zapewne głodna. - rzekła dziewczyna. - Choć, bo się przeziębisz - powiedziała idąc w kierunku korytarza po prawej stronie ołtarza. Był on kiedyś, z pewnością biały, ale aktualnie daleko mi do osiągnięcia pierwotnego stanu. Ściany były zabrudzone, gdzieniegdzie znajdowała się pajęczyna. Nie było żadnych ozdób. Być może, wszystkie skradziono lub ukryto w bezpieczne miejsce.
Julia skręciła do jakiegoś pokoju. Prawdopodobnie była to jej sypialnia. Było w niej nieduże łóżko, mała szafka nocna, komoda, biurko z krzesłem... Skromnie.
- Jak się tutaj w ogóle znalazłaś? - zapytała bez ogródek, grzebiąc w szafie.
- Straciłam dach nad głową. Krótko mówiąc, zaczynam teraz samodzielne, koczownicze życie. - skłamałam po części.
Nastała cisza. Patrzyłam na swoje buty i zastanawiałam się czy zorientowała się, że kłamię. Zrobiło mi się głupio oszukując ją, kiedy przyjęła mnie pod swój dach. Z nożem w ręku.
- Przecież wiesz, że możesz tu mieszkać, dopóki nie znajdziesz sobie jakiegoś miejsca. - oznajmiła Julia z uśmiechem.
- Nie chce być dla ciebie problemem... - zaczęłam.
- Ależ nie jesteś! - przerwała dziewczyna. - Ta świątynia jest wystarczająco duża, aby pomieścić nas obie. - oznajmiła podając mi jakieś ubrania.
-Dziękuję. - wyszeptałam i wzięłam od Julii ciuchy.
- Pamiętaj, zawsze możesz na mnie liczyć. - Posłała mi ciepły uśmiech. To właśnie to w niej uwielbiałam - można było na niej polegać. Ale nie jestem pewna czy nadal... Dała mi dach nad głową, a ja się zastanawiam czy nadal mogę jej ufać. Jestem okropna, lecz coś mi mówiło, aby nie darzyć jej zaufaniem.
- Pójdź się przebrać. Tam masz łazienkę.
Poszłam we wskazane miejsce. Łazienka na szczęście posiadała bieżącą wodę. Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Usiłowałam manewrować pokrętłem prysznica, aby dostosować temperaturę, ale nic nie wskórałam. Nie leciała zimna woda. Ona była lodowata. Dlatego też moja kąpiel należała do ekspresowych.
Owinęłam się ręcznikiem i spojrzałam na swoje lustrzane odbicie. Ujrzałam zmęczone ciemne oczy, twarz bez wyrazu i kaskadę czarnych, mokrych włosów, opadających na ramiona. Jeśli brać pod uwagę wygląd, byłam przeciętna. Raczej nie wyróżniam się niczym szczególnym. Tym lepiej dla mnie, w aktualnej sytuacji.  Jeszcze brakowało mi tylko, aby ktoś mnie rozpoznał. Nie jestem pewna czy ktoś z tej części Dizastro zna moje pochodzenie. Mój ojciec wolał zataić wszelkie informacje o mnie. Mieszkańcy wiedzą jedynie, że wódz ma potomka. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia dlaczego, tak bardzo się bał o moje bezpieczeństwo. Byłam jego oczkiem w głowie, ale bez przesady... Jego zachowanie musi być spowodowane jakimś konkretnym powodem. Zapewne teraz odchodzi od zmysłów.
Westchnęłam wycierając włosy. Muszę zacząć żyć inaczej. Muszę zapomnieć o Vanessie, córce wodza. Teraz jestem Vanessą, lecz z niższego szczebla społecznego. Z zakażonej części Dizastro. Od tego momentu muszę radzić sobie sama.
Ale czy dam radę?

Rozdział 3

Usłyszałam za plecami odgłos otwieranej klapy. Moje serce zmarło. Poczułam na twarzy zimny powiew wiatru, który spowodował dreszcze. I jeszcze ten strach. Paraliżował mnie, co nie stawiało mojej osoby w dobrej pozycji. Ogólnie, nieprzyjemna atmosfera. Kurwa, zaraz coś mnie dopadnie i mój plan pójdzie się walić!
Serce podeszło mi do gardła, kiedy zobaczyłam męska sylwetkę, która niebezpieczne szybko się do mnie zbliżała. Instynktownie rzuciłam się do ucieczki. Zbyt daleko zaszłam, za dużo poświęciłam żeby wycofywać się bez walki.
Korytarze były zimne, ciemne, zbudowane z cegły. Zdecydowanie potęgowało to mój strach. Słyszałam kroki, przekleństwo, ale nie miałam odwagi spojrzeć za siebie. Nagle zauważyłam szczura. Z mojego gardła wyrwał się odgłos coś na wzór krzyku. Gdybyście byli na moim miejscu zakładam się, że też byście się przestraszyli, jak nie zrobili w portki. Odskoczyłam w tył, co było moim błędem. Pieprzone odruchy.
Poczułam jak czyjeś ramiona przytrzymują mnie, a ręką przyłożyła mi do twarzy chusteczkę. Już miałam ugryźć napastnika, ale poczułam jak pochłania mnie ciemność. No i mój plan poszedł się jebać.

Harry
Kurwa. Już zapowiadało się tak pięknie... Jednak jakaś laska musiała zepsuć mi mój wieczór. Naprawdę nie lubiłem gonić za kimś i przykładać mu tej śmierdzącej chusteczki do twarzy. Spojrzałem na intruza i momentalnie zmarłem. To była córka wodza. Co ona robi tutaj, do kurwy nędzy?! I co najważniejsze - skąd ona zna to przejście?
Zacisnąłem zęby przerzucając ją sobie przez ramię. Szybkim krokiem ruszyłem przed sobie. Później porozmyślam nad tym tematem. Na szczęście dziewczyna dużo nie ważyła. Spojrzałem na nią, a raczej jej połowę ciała. Mogłem sobie bezkarnie popatrzeć na jej ładny tyłek. Jednak muszę przyznać, że widziałem zdecydowanie ładniejsze.
No cóż... jakoś trzeba sobie urozmaicić życie, które jest wypełnione zdecydowanej większości adrenaliną. Jednak nie sądzicie, że ja rucham wszystko co się rusza... Mam pewne wymogi. Poza tym ostatnio nie mam czasu na takie rzeczy.
Westchnąłem z ulgą widząc dobrze znane mi schody. Wszedłem po nich szybko i uważając na "towar" spoczywający mi na ramieniu otworzyłem klapę. Wyjście znajdowało się w lesie. Było wilgotno, kiedy byliśmy w przejściu musiało padać. Niedaleko znajduje się mój dom. Nie jestem pewien czy powinienem...
Nagle poczułem ból w kroczu. Syknęłam klęcząc i złapałem się za poszkodowane miejsce. Kurwa, to powinno działać dłużej! Dostałem nogą w twarz, a później w plecy. Poczułem metaliczny smak w ustach. Co za pierdolnięta dziewczyna! Tylko nie mój plecak! To mnie orzeźwiło z szoku. Zupełnie się nie spodziewałem jej  ataku, a tym bardziej, że potrafiła się bić. Plecak się rozsunął i rzeczy wypadły na mokre liście. No kurwa jego mać!
- Wkurwiłaś mnie teraz, Księżniczko... - mruknąłem pod nosem patrząc się na nią i wstając z cichym jękiem spowodowanym lekkim bólem w kroczu. Ja pierdole, umie kopać dziewczyna.
Spojrzała na mnie z pewnością siebie, ale wiedziałem, że jednak się mnie boi. Gdyby było inaczej nie uciekałaby. Przejechałem językiem po wardze, która okazała się być rozcięta. Nie jestem damskim bokserem, ale zastanawiam się czy dla niej nie zrobić wyjątku.
Nie przejmowałem się w tej chwili nią. Musiałem pozbierać rzeczy, szybko. Dysk mógł już przesiąknąć wodą. Wtedy wszystko poszło by na marne. A te przedmioty są dla mnie cholernie ważne. Schowałem szybko przedmioty do plecaka i rozejrzałem się. Nikogo nie było, dziewczyna jakby rozpłynęła się w powietrzu. Nie chciało mi się zawracać nią dupy. Miałem ważniejsze sprawy na głowie. I tak sądzę, że nie da sobie rady. Zjedzą ją w mieście. W niektórych strefach można powiedzieć, że dosłownie. Uśmiechnąłem się kpiąco i pobiegłem w kierunku mieszkania.

Vanessa
Pobiegłam przed siebie chcąc być jak najdalej od tego przerażającego typa. Mógł mnie pobić, zgwałcić albo co gorsza zabić lub wziąć jako zakładnika. Na szczęście wiedziałam gdzie byłam. To las za naszą rezydencją. Często się do niego wymykałam uciekając od opiekunki. Zawsze było wiele śmiechu widząc jak bardzo jest zdecydowana moją nieobecnością.
Spojrzałam za sobie. Nigdzie nie było chłopaka. Rozejrzałam się czujnie. Nie słyszałam żadnych odgłosów. Czyżby sobie odpuścił i uciekł? Nie sądzę... Zobaczyłam coś błyszczącego w oddali. Niepewnie ruszyłam w tamtą stronę. Odgarnęłam nogą liście i ujrzałam jakąś niewielką szkatułkę. Z zaciekawieniem podniosłam ją. Była z metalu, trochę ważyła. Na pierwszy rzut oka wydawała się być zwykłą szkatułką,  jednak dostrzegam zdobienia po bokach. Chciałam ją otworzyć, ale niestety była zamknięta na klucz. Bardzo ciekawiło mnie co zawierała. Potrząsnęłam nią, ale nie byłam w stanie powiedzieć dokładnie co zawierała. Nagle zaczęło kropić. Zmęczona wyjęłam kurtkę, a na sam spod wrzuciłam szkatułkę. Założyłam okrycie i zarzuciłam kaptur na głowę.
Musiałam znaleźć schronienie. Te chmury nie wyglądają na przelotne. Pobiegłam do miasta, co było ryzykownym posunięciem, gdyż było zarażone epidemią. Na szczęście miałam szczepienie przeciwko niej, jednak wciąż istnieje ryzyko, że zostanę zarażona. Odsunęłam te myśli na bok i weszłam do pierwszego budynku, który wydawał mi się być opuszczony. Była to stara świątynia, która się powoli "rozsypywała". Niepewnie uchyliłam masywne drzwi. Było w środku pusto i zimno. Czuć było lekką wilgoć w powietrzu. Rozejrzałam się. Moje ciało nagle zesztywniało. Wyciągnęłam nóż przyczepiony do spodni. Ktoś tu był. Odwróciłam się akurat kiedy napastnik zaatakował. Oparłam uderzenie, lecz mój nóż wypadł mi z dłoni. Zacisnęłam zęby i uderzyłam atakującego. Upadł z głośnym hukiem. Rzuciłam się na niego i uniosłam rękę, aby zadać cios.
- Vanessa?
Moja dłoń momentalnie się zatrzymała.
Znałam ten głos.

Rozdział 2

Idąc korytarzem, wciąż czułam jego wzrok na sobie. A już sądziłam, że wszystko mi pójdzie jak po maśle. Ręce zaczęły mi się pocić. Denerwuje się, gdy jestem z nim sama, ma dziwną aurę, która wpaja mnie w niepokój. Nie wiem czym on to zawdzięcza, ale to z pewnością pomaga mu w osiągnięciu sukcesu. Muszę przyznać, że to bardzo skuteczna "broń".
Widząc w oddali swoje drzwi uśmiechnęłam się delikatnie, w tym samym czasie James położył rękę na mojej tali. Zabierz te łapy! W mgnieniu oka przycisnął mnie do ściany. Pisnęłam spanikowana, co ten tępak wyczynia...
- Do jutra, Skarbie - mruknął mi do ucha. - Zapowiada się ciekawa noc... - Przegryzł gwałtownie jego płatek.
Jeśli miało to wzbudzić we mnie jakieś dreszcze pożądania to trochę mu nie wyszło. Zamiast tego poczułam ból w uchu i obrzydzenie skierowane do chłopaka.
- Już nie mogę się doczekać... Kochanie - uśmiechnęłam się sztucznie. Boże, to słowo ledwo przeszło mi przez gardło.
Wysunęłam się z jego niedźwiedziego uścisku i otworzyłam pośpiesznie swoje drzwi.
- A gdzie buziak na dobranoc? - złapał mnie za nadgarstek zanim zdążyłam wejść do środka. Los chyba jest dziś przeciwko mnie. Chcąc już się go szybko pozbyć nachyliłam się, zmierzając pocałować go w policzek, jednak ten idiota odwrócił głowę i wbił się w moje usta. Zakończyłam szybko ten pocałunek odsuwając się od niego.
Weszłam pospiesznie do pokoju, aby nie spotkała mnie kolejna niespodzianka. Słyszałam zza ściany jego donośny śmiech i "dobranoc", które zignorowałam. Wypuściłam powietrze opierając się o drzwi. To było okropne. Widać takie akcje bardzo satysfakcjonowały jego osobę.
Eh.. mam wyjść za jakiegoś Casanovę, który będzie mnie zdradzał na każdym kroku? Nie, dzięki. Znałam inną stronę Jamesa. To nie jest ten chłopak, z którym śmiałam się z niczego. To jakiś popaprany łamacz dziewczęcych serc.
Już podchodziłam zwycięskim krokiem do szafy, aby naszykować się do swojego planu, lecz usłyszałam pukanie do drzwi.
- Kochanie, chciałem porozmawiać.
Moje ciało było całe spięte, sparaliżowane. Niemożliwe, pomyślałam, to głos mojego ojca, nie pamiętam kiedy ostatnio przyszedł do mojego pokoju nie mówiąc już o rozmowie.
- Vanesso, otwórz, proszę... - Zapukał ponownie do drzwi.
Skierowałam się niepewnie ku drzwiom, wciągnęłam głęboko powietrze i przekręciłam klucz w zamku. Mój ojciec stał obdarzając mnie szerokim uśmiechem. Nieśmiało go odwzajemniłam przepuszczając tatę w drzwiach. Usiadł on na fotelu, tak więc zasiadłam na pozostałej mi kanapie. Poprawiłam ze stresu swoją sukienkę starając nie patrzeć się na niego. Nie mogę na niego spojrzeć wiedząc, że zaraz ucieknę z domu zostawiając go samego. Nic nie mówiąc, nie zostawiając żadnego listu. Po prostu ucieknę niczym tchórz, zdrajca.
- Córko, wiem, że nie jesteś przekonana co do tego ślubu, lecz wiesz, że to dla dobra Dizastro, dla naszej rodziny. - czyli nasza rodzina jest na drugim miejscu, co? - Jednak zdążyłem zauważyć przez te lata, że macie ze sobą świetny kontakt z czego niewyobrażalnie się raduje. Będę przechodził do rzeczy, ponieważ się nie najlepiej czujesz, prawda? A więc po ślubie James będzie następcą do objęcia władzy, a ty jego Cieniem. - po plecach przeszedł mi dreszcz. Słyszałam już to gdzieś. - Będzie oznaczać to, iż zostaniesz jego doradczynią, pełnisz wówczas wiele innych funkcji, ale za długo by o tym mówić. Twój przyszły mąż ci to wkrótce wyjaśni. Mam nadzieję, że szybko doczekam się wnuków.- Uśmiechnął się wstając. Na samą myśl, że ja będę musiała robić TO z Jamesem ścisnęło mnie w żołądku.
Również wstałam i uśmiechnęłam się sztucznie, na inny uśmiech aktualnie nie było mnie stać.
Tata odwrócił się i przytulił się do mnie. Byłam zaskoczona, dopiero po chwili też objęłam go. Chciałam jak najdłużej zatrzymać ojca w objęciach, lecz puścił mnie. Żałowałam, że nie jestem tą małą dziewczynką, która zrobi smutną minę prosząc o więcej, wtedy ojciec miękł i spełniał moje prośby.
Teraz nie miałam na co liczyć.
- Do zobaczenia jutro, Córko -  Powiedział bez cienia czułości. Czyli powraca stara "wersja" ojca?
- Dobranoc - powiedziałam i zamknęłam drzwi, kiedy ojciec szedł już w stronę swojego pokoju.
Z zaciśniętymi zębami zmierzałam pewnie ku szafie. Nikt nie będzie decydował za mnie.
Nigdy.

Harry
Wszystko było by w porządku, gdybym nie musiał przebierać się za sprzątacza. Ten strój strasznie śmierdział potem. Nigdy więcej nie będę brał pierwszego lepszego ubrania nie sprawdzając wcześniej jego zapachu. Boże... chce jak najszybciej skończyć tą akcje.
Chłopaki za jakieś dziesięć minut powinni wyłączyć kamery. Ochroniarzy nie było, w sumie nie mam pojęcia czemu. Są jedynie przy bramie. Dlatego muszę sprężać dupę, bo w każdej chwili ktoś może się zjawić.
Gwałtownie pochyliłem głowę widząc jak ktoś przechodzi korytarzem. To była prawdopodobnie Vanessa, córka "władcy" Dizastro, Republiki Dymu. Znając życie to jedna z tych dziewczyn, które płaczą przy złamanym paznokciu.
Odstawiłem wózek pod ścianę i sprawdziłem czy nikt nie idzie.
- Sprawdź najbliższe korytarze - powiedziałem do mikro mikrofonu.
- Czysto.
Pociągnąłem szybko za klamkę. Uśmiechnąłem się pod nosem, głupi zawsze ma szczęście. Wszedłem do otwartego pokoju cicho zamykając za sobą drzwi. Rozejrzałem się i szybko w oczy rzucił mi się przedmiot, który mnie interesował. Takich rzeczy się nie chowa na wierzchu, Złotko, pomyślałem pośpiesznie wkładając kartę do kieszeni. Dzięki niej będę mógł się wszędzie dostać. Kto nie pozwoli córusi tatusia na takie rzeczy?
- Sam, korytarze - rzuciłem. Chciałem już pójść do domu i pooglądać serial jedząc tanią pizzę.
- Wciąż czysto -odpowiedział szybko.
Wyszedłem zamykając drzwi. Zabrałem wózek z pod ściany i jechałem sobie korytarzem jakby nigdy nic. Usłyszałem kroki, ale gdy były przy mnie zatrzymały się. Przekląłem ślinę.
- W końcu ktoś od sprzątania! - usłyszałem damski głos. - Zmień pościel u mnie w pokoju, pośpiesz się.
- Jestem tu nowy i wciąż się gubię, Pani. Mogłaby mi Pani pokazać, który to pokój? - zapytałem ze skruchą.
- Trzecie drzwi - rzekła przywracając oczami. Kiedy odchodziła mówiła coś pod nosem na temat "beznadziejnych sprzątaczy".
Kiedy dotarłem do odpowiednich drzwi moje oczy zabłyszczały się z ekscytacji. Lepiej trafić nie mogłem, pomyślałem wchodząc do pokoju wraz z wózkiem. Był to pokój samego Daniela, ojca Vanessy.
- Sam, kamery.
- Masz pięć minut.
Założyłem rękawiczki foliowe, które wyjąłem z wózka, gdzie ukryłem sprzęt. Był umieszczony pod jakąś pościelą, mniejsza czym to było.
Podszedłem do pierwszego lepszego obrazu i odchyliłem go. Nie, to są żarty?! Przecież to nie może być takie proste! Nie zastanawiając się dalej nad tym, przyłożyłem ucho do sejfu i zacząłem manewrować pokrętłem. Zagryzłem wargę, denerwowałem się. Nie byłem pewien czy zdołam wykonać to w pięć minut. Z bijącym sercem usłyszałem piknięcie, sejf się otworzył. Z uśmiechem dziecka zobaczyłem książkę, na której cholernie mi zależało. Chwyciłem ją i sprawdziłem kartki, to była ta. Wrzuciłem ją do plecaka, zamknąłem sejf i poprawiłem obraz tak jak wcześniej wisiał. Z bijącym sercem szukałem laptopa po pokoju.
- Hazz, zagęszczaj dupę...
Zagryzłem wnętrze polika. Gdzie on do kurwy nędzy jest?! Zacząłem przeszukiwać pokój. Drżały mi ręce, bałem się, że coś upuszczę.
Usłyszałem kroki na korytarzu. Kurwa. Dotknąłem broni przy boku chowając się za łóżkiem, kiedy kroki znalazły się niebezpiecznie blisko drzwi. Jednak z ulgą stwierdziłem, że ominęło ten pokój. Spojrzałem przed siebie i dostrzegłem laptopa leżącego na jednej z półek na książki. Jak ja to kurwa przeoczyłem to nie wiem..! Podszedłem do niego szybko i położyłem go na biurko. Wziąłem śrubokręt z wózka i zacząłem odkręcać dysk. Szybko się z tym uwinąłem, jednak pot zaczął zbierać mi się na czole. Przetarłem go nadgarstkiem, gdy odkładałem urządzenie na miejsce. Schowałem dysk do plecaka i narzędzia schowane w wózku. Położyłem plecak do wózka i przykryłem go szczelnie pościelą.
-Czysto? - zapytałem się Sama.
- Tak, ale pośpiesz się. Zaraz włączam kamery. Gościu zaraz zauważy, skończył się już giźdlić ze sprzątaczką.
Pośpiesznie wyszedłem z pokoju zamykając za sobą drzwi. Szedłem wzdłuż korytarzy. Miałem wrażenie, że serce zaraz mi wyskoczy. Oczywiście już nie raz się włamywałem do posiadłości przywódcy, ale nigdy nie miałem potrzeby być w domu. Wszedłem do pomieszczenia dla pracowników. O tej porze nikogo tu nie było, jednak rozejrzałem się dla pewności. Pusto. Pozostawiłem wózek na środku nie troszcząc się o jego przyszłość. Zabrałem swój plecak i zdjąłem ten śmierdzący strój rzucając go w kąt. Otworzyłem drzwi wejściowe i powitałem noc z triumfalnym uśmiechem na ustach.

Vanessa
Schodzenie po rynnie na filmach wydawało się być o wiele prostsze. Staram się to robić szybko i w miarę cicho, ale jedno z drugim nie mogło się pogodzić. Szczęśliwa niczym dziecko dotknęłam stopami ziemi. Teraz muszę się dostać do jednego punktu w tym ogrodzie.
Pokazała mi je moja matka, kiedy byłam mała. Dziwię się, że zdołałam je sobie przypomnieć. Jest ono w ogrodzie, tam na szczęście nie ma wartowników. Zagryzając wargę pobiegłam w owe miejsce starannie omijając zasięg kamer. Było to dosyć trudne zadanie, ale nawet gdyby mnie zauważyli nie zdążyli by zareagować. Moje serce chyba zaraz wyrwie mi się z piersi. Weszłam w gąszcz krzaków. To miejsce jest okropnie zaniedbane przez mojego ojca, ale on się tym nie raczej nie przejmuje...
Nagle potknęłam się o coś. Zasyczałam cicho z bólu w kolanie. Spojrzałam w bok. Coś w kształcie podkówki było pod liśćmi. Odgarnęłam je z zainteresowaniem. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. To musi być to! Szybko wstałam i pociągnęłam za uchwyt, który z łatwością uniósł się ku górze. Zeszłam z niepewnością i ze zjadającym mnie strachem do środka zamykając za sobą klapę. A cóż innego mogę zrobić?
Wzięłam z plecaka latarkę i włączałam ją. Stałam na liściach. Z pewnością przeze mnie nie zostały tu wrzucone. Jednak nie wyglądały one na stare. Ktoś musiał tędy przechodzić, uświadomiłam sobie. Usłyszałam za plecami odgłos otwieranej klapy.

Rozdział 1

- Ta sukienka nie jest za ciasna? - zapytałam cicho, nie mogąc złapać tchu.

Ten gorset był okropnie mocno zawiązany. Miałam wrażenie, że zaraz ujrzę swoje wnętrzności.

- Nie, Kochanie. To ty prawdopodobnie przytyłaś - oznajmiła moja macocha.

Boże, mam ochotę zdrapać ten jej perfidny uśmieszek z twarzy. Nie mam pojęcia, co mój ojciec widzi w tej kobiecie. Ja osobiście dostrzegam ropuchę, która tuszuje swoją brzydotę "ładnym" wyglądem. To wszystko zasługa dobrego chirurga plastycznego, makijażu oraz drogich, eleganckich ubrań za sponsorowanych przez mojego ojca.
Zignorowałam jej wypowiedź. Spojrzałam w swoje lustrzane odbicie, kiedy to służąca kończyła wiązać gorset. Muszę przyznać, że suknia była piękna - biała koronka ozdabiała talię, była bez ramiączek, delikatny materiał spływał falami ku podłodze. Każda kobieta ubrana w tą suknie byłaby zapewne szczęśliwa. Jednak ja nie jestem. Kto by się cieszył z przymuszonego ślubu?
Westchnęłam czując narastające zmęczenie wynikające z mojej bezsilności. Nie mogłam nic powiedzieć, choć za te dwa miesiące będę pełnoletnia. Nawet gdybym była, nie sądzę, żeby to cokolwiek zmieniło. James może i jest przystojny, lubię go, ale nic do niego nie czuje. Poza tym, uważam, że w moim wieku powinnam szukać pomiędzy mężczyznami tego właściwego, a nie ograniczać się do jednej, głębszej znajomości.
Wciąż myśląc o jutrzejszej uroczystości wykonywałam polecenia macochy, aby się przejść w tą i z powrotem, obrócić i wykonywać inne, podobne tego typu czynności. A ona sama leżała bokiem popierając się łokciem na czerwonej kanapie i patrzyła na mnie z lekkim znudzeniem pojadać winogrona ze srebrnej tacy. Wzdrygało mnie na samą myśl, że ona i tata..
Ja nie chce żeby moje życie potoczyło się inaczej niż ja pragnę. Nie mogę na to pozwolić. Dlatego myślałam...

- Złotko, słyszysz co się do Ciebie mówi? - przede mną stała zirytowana macocha, która gromiła mnie wzrokiem.

- Przepraszam, zamyśliłam się - oznajmiłam najgrzeczniejszym tonem na na jaki było mnie stać.

- Dziś jest uroczysta kolacja. Zjemy ją wspólnie z rodzicami James'a, jak i razem z nim. Bądź gotowa na siódmą - poinformowała. - I na litość boską, nie spóźnij się jak to masz w zwyczaju - powiedziała wychodząc.

Kiedy usłyszałam zamknięcie drzwi, od razu się rozluźniłam. Nie lubię jej towarzystwa. Kiedy ją pierwszy raz ujrzałam, wiedziałam, że nie będziemy się dogadywać, nie mówiąc już o jakichkolwiek bliższych relacjach. Nie sądzę, aby ktokolwiek potrafił zastąpić mi moją mamę.
Mój ojciec ciężko przeszedł śmierć matki, nadal nie może się pogodzić z jej utratą. Jednak zawarł związek małżeński, bo jak stwierdził "nie może zabraknąć kobiecej ręki" i inne tego typu brednie. Ja wiem, że zrobił to tylko dlatego, aby wzmocnić swoją pozycję.
Osobiście jako jego jedyne dziecko, widzę go rzadko. Mieszkamy pod jednym dachem, a spotykam go w wydarzeniach, na których musimy być "całą rodziną". Czuję, że on mnie ignoruje. Chociaż to może być jedynie moje złudzenie. Sama już nie wiem co mam myśleć o jego zachowaniu, o tym wszystkim. Gdyby nie śmierć matki, moje życie potoczyło by się zupełnie w innym kierunku.

 * * * *

Kiedy weszłam do pokoju od razu zamknęłam za sobą drzwi i pośpiesznie zajrzałam do szafy. Podczas mojej nieobecności podobno były sprzątaczki. Z szybko bijącym sercem odsunęłam skrzydło szafy, Wypuściłam z ulgą powietrze, kiedy ujrzałam, że nikt nie ruszał plecaka. Gdyby ktoś to niego zajrzał... byłabym skończona. Oparłam czoło o zamknięte skrzydło szafy. Strasznie się zestresowałam i nie mogłam się uspokoić. Mam nadzieję, że przybędzie mi odwagi kiedy to opuszczę dom.
Tak, opuszczam tatę. Może i robię tchórzliwie uciekając przed założeniem obrączki, ale nie mam innego wyjścia. Zadecydowałam, choć wymagało to ode mnie wiele. Jednak nie chce tracić kontaktu z ojcem. Wymyślę coś, aby utwierdzić go w przekonaniu, że radzę sobie i mam się dobrze.
Westchnęłam zamykając szafę, tym razem na klucz. Na łóżku leżała kremowa sukienka bez dekoltu oraz rękawów ozdobiona złotym paskiem, do tego szpilki tego samego odcienia. Szpilki, słowa nie wyrażą jak ja ich nienawidziłam. Jednak stwierdziłam, że się poświęcę ten ostatni raz. Wzięłam szybki prysznic dla pobudzenia, założyłam eleganckie ubranie i usiadłam na łóżku, ponieważ zostało mi trochę czasu.
Dziwnie się czuję, kiedy wiem, że już tu nie powrócę. Tutaj właśnie dorastałam a teraz ucieknę nawet nie wiem dokładnie gdzie. Przed siebie, byle najdalej? A co później..? Poczułam panikę, kiedy tak głębiej myślałam nad przyszłością poza rodzinnym domem..
Siedząc tak na łóżku podkuliłam doni i dałam upust swoim smutkom przez łzy. Brakowało mi matki, nie mogłam się nikomu wyżalić. W tym domu nie można nikomu ufać, dlatego wszystkie swoje emocje duszę w sobie. Ten cały ślub był ciosem ojca poniżej pasa. Gdyby tata się tak ode mnie nie oddalił, zapewne nie było by mowy o żadnym ślubie.
Poczułam złość. Narastającą złość na ojca. Nie miałam pojęcia dlaczego mnie ignorował, nie wiedziałam jak się do niego zbliżyć, ponieważ kiedy chciałam pogłębić rozmowę on ją natychmiastowo ucinał, w ogóle nie liczył się z moim zdaniem. Mój ojciec przepadł wraz ze śmiercią matki.

* * * *

Zatuszowałam jak mogłam, skutki mojego płaczu. Jednak sądzę, że i tak wszystko było widać. Założyłam szpilki i wyszłam z pokoju w kierunku jadalni. Spóźniona. Marzyłam, aby jak najszybciej po raz ostatni wrócić do pokoju i być już poza ogrodzeniem apartamentu.
Obok mnie przejechał z wózkiem na śmieci mężczyzna. Spojrzałam na niego przelotnie. Nie mam pojęcia dlaczego, ale... Przeszedł po mnie dreszcz na samą myśl o tym. Mniejsza, wydaje mi się. Przecież to nie może być on, stwierdziłam popychając drzwi jadalni.
Na zastawionym obfito stole, który z pewnością mógłby pomieścić trzydzieści osób, siedział już mój ojciec wraz z macochą oraz Państwo Drakey'owie z Jamesem. Uśmiechnęłam się do niech sztucznie i usiadłam na krześle obok macochy, która po gromiła mnie dyskretnie wzrokiem. Nienawidzę tej ropuchy.

- Przepraszam bardzo za spóźnienie, ale dziś nie czuję się najlepiej.

Pani Drake uśmiechnęła się do mnie życzliwie, a mi zrobiło się cieplej na sercu. Tak bardzo przypominała mi moją mamę. Przez chwilę było mi nawet przykro, że tak postępuje wobec nich w taki sposób. Jednak szybko odsunęłam tą myśl od siebie. Przecież to absurdalne. To nie jest XII wiek, aby aranżować małżeństwo.

- Ależ nic nie szkodzi, Vanesso - odparła Pani Drake. - Dopiero co przed chwilą zasiedliśmy do stołu.

Ponownie się do niej uśmiechnęłam, lecz w dalszym ciągu nie można było go nazwać szczerym. W tym gronie z pewnością nie stać mnie na inny rodzaj uśmiechu. Położyłam sobie serwetkę na udach i w tym momencie złapałam spojrzenie Jamesa.
Miałam wrażenie, że jego błękitne oczy przewiercą mnie na wylot. Przyjrzałam mu się dyskretnie między kęsami dania. Jego blond włosy były ułożone w nieładzie, aż chciało się po niech przejechać ręką i pociągnąć za nie.. Stop! Moje myśli dzisiejszego dnia szaleją. Za dużo stresu... James był przystojny, miał 22 lata, a mimo swojego wieku wzbudzał respekt u starszych kolegów. Może przez tą bliznę, która ciągnęła się od brwi o połowy policzka. Swoją drogą, kiedy się o nią zapytam to on zawsze zmieniał temat. Zachowuje się jak prawdziwy dżentelmen, ma szacunek do kobiet. Jednak mimo jego cech, czułam, że to nie on jest moją drugą połówką.
Podczas kolacji rzadko włączałam się do rozmowy. Chciałam jak najszybciej stąd wyjść, jednak mój ojciec nie mógł sobie pozwolić na nie wzniesienie toastu.

- Moi drodzy, zgromadziliśmy się tu po to, aby uczcić...

Nie słuchałam go. W myślach sobie liczyłam, aby zająć czymś myśli. Zawsze tak robiłam, gdy na coś uparcie czekałam.  Uniosłam kieliszek z winem i wzięłam małego łyka. Musiałam być trzeźwa. Ta noc będzie decydowała o mojej przyszłości. Spojrzałam na zegar. Była już za piętnaście dziesiąta.
 Wstałam udając obolałą minę.

- Przepraszam, ale nie czuję się najlepiej.

Moja ręka już naciskała na klamkę z radością jakie ma dziecko kiedy dostanie psa, o którego tak długo błagał. Jednak zawsze ktoś moje szczęście musi spieprzyć!

- Odprowadzę Cię - usłyszałam mrukliwy głos mojego narzeczonego.

poniedziałek, 12 maja 2014

Prolog

*Nyded*

- Ile?
- Dwa tysiące osiemset - odpowiedział bacznie mi się przyglądając.
Byłem zaskoczony tak wygórowaną ceną. Ostatnio kosztowało to mnie w okolicy tysiąca. Uniosłem brew ku górze, patrząc się na niego wyzywająco.
- Coraz trudniej go zdobyć, więc nie bądź taki zaskoczony - rzekł zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.
Nie tracąc wiary w swoje umiejętności negocjacji spróbowałem innej taktyki.
- Nie zapominaj, że to ja tu jestem Twoim jedynym informatorem, który przynosi zadowalające Cię wiadomości - oznajmiłem nie przerywając z Seanem kontaktu wzrokowego.
Spostrzegłem, że jego twarz wykrzywiła się w niemal niezauważalnym grymasie. Usatysfakcjonowany uśmiechnąłem się w duchu. Jego słabym punktem punktem jest fakt, iż jestem jemu bardzo potrzebny. Bezemnie nie osiągnął by tego ,co aktualnie posiada - kradzioną broń, z której czerpie niemałe zyski.
Sean westchnął kręcąc przy tym głową.
- Dwa tysiące pięćset - oznajmił. - Nie mogę obniżyć więcej! - warknął marszcząc przy tym brwi, kiedy zobaczył moją niezadowoloną wciąż minę.
- Dwa tysiące albo będziemy musieli się pożegnać. Wiesz przecież, że takich jak ty jest wielu - mruknąłem ,nadal się na niego patrząc.
Sean odwrócił wzrok zaciskając mocno szczękę ze złości. Stałem tak chwile czekając na jego decyzję, ale tak się nie stało. Zacząłem powoli zmierzać ku drzwiom.
- Dobrze - powiedział w końcu. - Zgadzam się. Dwa tysiące. Jednak liczę na zadowalające mnie wieści. 
Odwróciłem się powoli, jakby od niechcenia. Stał i patrzył się na mnie. Na stole leżała mała paczuszka. Uśmiechnąłem się wyjmując pieniądze na stół. Sean i ja w tym samym czasie przesuneliśmy nasz towar po stole. Kiedy moje dłonie dotknęły foliowego opakowania po moich plecach przeszły przyjemne dreszcze. Wsadziłem je do kieszeni powoli odchodząc.
- Zawsze miło się robi z Tobą interesy - powiedziałem otwierając żelazne drzwi.
Nie usłyszałem odpowiedzi.  Dałbym sobie rękę uciąć ,że w tej chwili wyzywa mnie od najgorszych. Z łobuzerskim uśmiechem wyszedłem prosto w błogie objęcia ciemnej nocy.